Hellen Keller – o roli języka w rozumieniu świata



Helen Keller ze swoją suczką Bellą (1902)

Czy głucha i niewidoma osoba potrafiłaby się podpisać? Helen Keller potrafiła. Ale przeszła długą drogę zanim jej się to udało. 

Odręczny podpis Helen Keller

„Urodziłam się 27 czerwca 1880 r. w Tuscumbii, małym miasteczku w północnej Alabamie.” – tak zaczyna swoją opowieść 22 letnia dziewczyna, która w 19 miesiącu swojego życia przeszła chorobę odbierającą jej wzrok i słuch: „w ponurym miesiącu lutym nadeszła choroba, która zamknęła mi oczy i uszy i pogrążyła mnie w nieświadomości noworodka". Zanim to się stało rozwijała się normalnie i zdążyła wiele rzeczy zobaczyć i usłyszeć. Miała pewne wspomnienia świata widzianego i słyszanego ale zapamiętanego jedynie w sposób, w jaki doświadczać go mogła jako kilkuletnie dziecko.

„Naśladowałam natychmiast wszystko to, co widziałem u innych ludzi. Po sześciu miesiącach mogłam wyrzucić z siebie „How d'ye” a pewnego dnia zwróciłem uwagę wszystkich, mówiąc „herbata, herbata, herbata” („Tea, tea, tea”) całkiem wyraźnie. Nawet po mojej chorobie pamiętałam jedno ze słów, których nauczyłam się w tych pierwszych miesiącach. Było to słowo „woda” (water), i nadal wymawiałam dźwięk tego słowa po utracie całej innej mowy. Przestałam wydawać dźwięk „wah-wah” dopiero, gdy nauczyłam się literować słowo.”

Mgliście przypominała sobie wypowiadane przez siebie dźwięki. Potrafiła je także później odtworzyć z pamięci - mimo, że ich już nie słyszała. „Stopniowo przyzwyczajałam się do otaczającej mnie ciszy i ciemności i zapomniałam, że kiedyś było inaczej, dopóki nie zjawiła się moja nauczycielka, która miała uwolnić moją duszę. Ale w ciągu pierwszych dziewiętnastu miesięcy życia widziałam szerokie, zielone pola, jasne niebo, drzewa i kwiaty, których ciemność nie mogła całkowicie zatrzeć. Jeśli kiedykolwiek widzieliśmy „dzień jest nasz i to, co dzień pokazał”.”
Dziewczynka zaczęła przystosowywać się do nowej rzeczywistości, odkrywając wagę zmysłu dotyku, zapachu, wyczuwania nastroju panującego w domu, odczuwanej nerwowości przy wychodzeniu na zewnątrz, przygotowań do świąt czy do podejmowania gości. Na swój sposób komunikowała się ze swoim otoczeniem.

„Nie pamiętam, co wydarzyło się w ciągu pierwszych miesięcy po mojej chorobie. Wiem tylko, że przesiadywałam na kolanach matki lub przylgnęłam do jej sukienki, kiedy zajmowała się domowymi obowiązkami. Moje dłonie wyczuwały każdy przedmiot i obserwowały każdy ruch, dzięki czemu nauczyłem się wielu rzeczy. Wkrótce poczułam potrzebę jakiejś komunikacji z innymi i zaczęłam dawać prymitywne sygnały. Potrząsanie głową oznaczało „Nie”, a kiwnięcie głową „Tak”, pociągnięcie oznaczało „Przyjdź” i naciśnięcie „Idź”.”
Niemożność wyrażenia bardziej złożonych potrzeb, na przykład potrzeby rozumienia tego, co się wokół dzieje, wywoływała jednak u dziewczynki frustrację i napady gniewu.

„Zauważyłam, że moja matka i moi przyjaciele nie używali znaków, tak jak ja, kiedy chcieli coś zrobić, ale rozmawiali ustami. Czasami stałam między dwiema osobami, które rozmawiały i dotykałam ich ust. Nie mogłam zrozumieć i byłam zirytowana. Poruszałam ustami i gestykulowałam gorączkowo bez rezultatu. Czasami tak mnie to rozzłościło, że kopałam i krzyczałam, aż byłam wykończona.” Swoje życie w tym czasie Hellen odbierała jako przebywanie w swego rodzaju cichym więzieniu bezcelowego codziennego życia: „Wiele incydentów z tych wczesnych lat jest utrwalonych w mojej pamięci, odizolowanych, ale klarownych i wyraźnych, co sprawia, że ​​sens tego cichego, bezcelowego, codziennego życia jest tym bardziej intensywny.”

Nie znając języka, nie mogąc porozumiewać się z innymi ludźmi, ani komunikować im swoich coraz bardziej złożonych potrzeb poznawczych, dziewczynka czuła się osamotniona i podwójnie wyizolowana – nie mając nawet świadomości tego, czego została pozbawiona. Ślepota i brak słuchu odebrały jej możliwość uczestnictwa w przestrzeni żywej międzyludzkiej komunikacji zapośredniczonej przez język i formy symboliczne, a przez to, czerpania z dziedzictwa kultury przechowywanego w języku. Pisała: „gdy wędrujemy w dolinie podwójnej samotności, niewiele wiemy o czułych uczuciach, które wyrastają z ujmujących słów, działań i towarzystwa. Ale potem […] przywrócono mi ludzkie dziedzictwo”.

„Tymczasem rosło moje pragnienie wyrażenia siebie. Te kilka znaków, których używałam, stawało się coraz mniej adekwatne, a po moich niepowodzeniach w zrozumieniu towarzyszyły mi zawsze wybuchy gniewu. Czułam się, jakby trzymały mnie niewidzialne ręce, i podejmowałem szalone wysiłki, by się uwolnić. Walczyłam – nie żeby walka w czymkolwiek pomogła, ale duch oporu był we mnie silny; zazwyczaj kończyło się tym, że padałam we łzach i wyczerpana fizycznie. Jeśli zdarzyło się, że moja matka była w pobliżu, wtulałam się w jej ramiona, zbyt nieszczęśliwa, by zapamiętać przyczynę burzy. Po pewnym czasie potrzeba jakichś sposobów komunikowania się stała się tak pilna, że ​​wybuchy te następowały codziennie, czasem co godzinę. Moi rodzice byli głęboko zasmuceni i zakłopotani.”

Szukając ratunku dla swojej córki, rodzice Hellen trafili do doktora Alexandra Grahama Bella z Waszyngtonu. W swojej biografii Hellen wspomina pierwsze spotkanie z Bellem jako „bramę”, przez którą miała „przejść od ciemności do światła, od izolacji do przyjaźni, towarzystwa, wiedzy, miłości” lecz wtedy jeszcze o tym nie wiedziała. Dr Bell polecił rodzicom nawiązanie kontaktu z Instytutem Perkinsa w Bostonie, specjalizującym się w nauczaniu dzieci głuchych lub niewidomych. Latem 1886 roku za pośrednictwem tej instytucji udało im się znaleźć nauczycielkę dla Helen, która w marcu 1887, zaczęła z nią pracę. 



Anne Sullivan (1887)

Helen miała wtedy siedem lat. Swoje spotkanie z Anne Sullivan przedstawia jako przełomowy moment swojego życia: „Najważniejszym dniem, który pamiętam w całym moim życiu, był ten, w którym przybyła do mnie moja nauczycielka, Anne Mansfield Sullivan. […] Po południu tego pełnego wydarzeń dnia stałam na ganku, głupia, wyczekująca. Odgadłam niejasno na podstawie znaków mojej matki i pośpiechu tam i z powrotem w domu, że miało się wydarzyć coś niezwykłego, więc podeszłam do drzwi i czekałem na schodach. Popołudniowe słońce przeniknęło masę wiciokrzewu pokrywającą werandę i padło na moją zadartą twarz. […] Nie wiedziałam, co przyniesie mi ten cud i niespodzianka w przyszłości. Gniew i gorycz nękały mnie nieustannie od tygodni, a głębokie rozleniwienie zwyciężyło w tej namiętnej walce. […] Poczułam zbliżające się kroki. Wyciągnęłam rękę, tak jak powinnam do mojej matki. Ktoś ją ujął, a ja zostałam schwytana i trzymana w ramionach tej, która przyszła mi objawić wszystko, a przede wszystkim kochać mnie. […]

Następnego dnia po przyjeździe moja nauczycielka wprowadziła mnie do swojego pokoju i dała mi lalkę. Uszyły ją małe niewidome dzieci w Instytucie Perkinsa, a Laura Bridgman ubrała; ale dowiedziałam się o tym dopiero później. Kiedy trochę się nią pobawiłam, panna Sullivan powoli przeliterowała mi w ręce słowo „d-o-l-l”. Od razu zainteresowałam się tą zabawą palcami i próbowałem ją naśladować. Kiedy w końcu udało mi się poprawnie napisać litery, zaczerwieniłam się z dziecinną przyjemnością i dumą. Zbiegając na dół do matki, uniosłam rękę i wykonałam litery dla lalki. Nie wiedziałam, że przeliterowałam słowo, a nawet że słowa istniały; po prostu zmuszałam palce do małpiego naśladowania, imitacji. W następnych dniach nauczyłam się przeliterować w ten niezrozumiały sposób wiele słów, w tym szpilkę, kapelusz, kubek i kilka czasowników, takich jak siedzieć, stać i chodzić. Ale moja nauczycielka była ze mną kilka tygodni, zanim zrozumiałam, że wszystko ma swoją nazwę.


Helen Keller czytająca brailem (1902)

Pewnego dnia, kiedy bawiłam się moją nową lalką, panna Sullivan również położyła mi na kolanach dużą szmacianą lalkę, przeliterowała „d-o-l-l” i próbowała sprawić, żebym zrozumiała, że „d-o-l-l” odnosi się do obu. Wcześniej tego dnia miałyśmy sprzeczkę o słowa „m-u-g” i „w-a-t-e-r”. Panna Sullivan próbowała wywrzeć na mnie wrażenie, że „m-u-g” jest kubkiem, a „w-a-t-e-r” to woda, ale upierałam się, by je pomieszać. W rozpaczy porzuciła ten temat na jakiś czas, tylko po to, by go odnowić przy pierwszej okazji. Niecierpliwiłam się na powtarzane przez nią próby i, chwyciwszy nową lalkę, rzuciłam ją na podłogę.

Byłam bardzo zadowolona, gdy poczułam u stóp fragmenty rozbitej lalki. Ani smutek, ani żal nie nastąpiły po mojej namiętnej eksplozji. Nie kochałam lalki. W nieruchomym, ciemnym świecie, w którym żyłam, nie było silnych uczuć ani czułości. Czułam, jak moja nauczycielka zamiata kawałki po jednej stronie paleniska i miałam poczucie satysfakcji, że przyczyna mojego dyskomfortu została usunięta. Przyniosła mi mój kapelusz i wiedziałam, że wychodzę w ciepłe słońce. Ta myśl, jeśli można by nazwać myśl bez słowa, sprawiła, że ​​podskoczyłam i skakałam z przyjemności.

Poszłyśmy ścieżką do studni, zwabione zapachem wiciokrzewu, którym była przykryta. Ktoś czerpał wodę, a moja nauczycielka położyła rękę pod dziobkiem. Kiedy chłodny strumień toczył się po jednej ręce, przeliterowała na drugiej słowo „woda”, najpierw powoli, a potem szybko. Stałam nieruchomo, cała moja uwaga skupiona była na ruchach jej palców. Nagle poczułam mglistą świadomość czegoś zapomnianego – dreszcz powracającej myśli; i w jakiś sposób tajemnica języka została mi objawiona. Wiedziałem wtedy, że „w-a-t-e-r” oznacza coś cudownie chłodnego, co płynie mi po ręce. To żywe słowo obudziło moją duszę, dało jej światło, nadzieję, radość, uwolniło ją! Owszem, nadal istniały bariery, ale z czasem można je usunąć. […] Wszystko miało nazwę i każda z nich rodziła nową myśl. Gdy wróciłyśmy do domu, każdy przedmiot, którego dotknąłem, wydawał się drżeć życiem. To dlatego, że widziałem wszystko dziwnym, nowym spojrzeniem, który do mnie przyszło. Przechodząc przez drzwi, przypomniałam sobie lalkę, którą potłukłam. Dotarłam do paleniska i podniosłam kawałki. Na próżno próbowałem je połączyć. Moje oczy wypełniły się łzami; zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam i po raz pierwszy poczułam skruchę i smutek.

Tego dnia nauczyłam się wielu nowych słów. Nie pamiętam, jakie one były; ale wiem, że były wśród nich matka, ojciec, siostra, nauczycielka – słowa, które miały sprawić, że świat rozkwitnie dla mnie „jak laska Aarona kwiatami”. Trudno byłoby znaleźć szczęśliwsze dziecko niż ja, gdy leżąc w moim łóżeczku pod koniec tego pełnego wrażeń dnia i przeżywając radość, którą mi przyniósł, po raz pierwszy tęskniłam za nowym dniem.”

Helen Keller w 1899 r. z towarzyszącą jej przez całe życie nauczycielką Anne Sullivan. 
Zdjęcie wykonane przez Alexandra Grahama Bella w jego School of Vocal Physiology and Mechanics of Speech.

Co mówi nam ta historia na temat procesu uczenia się języka? I jaką rolę język odgrywa w budowaniu obrazu świata? Według samej Helen Keller, jej nauczycielce udało się w tamtych pierwszych dniach przekazać swojej małej uczennicy „tajemnicę języka”, tego, jak łączy on przedmioty otaczającego świata ze znaczeniami, które przypisują im ludzie w swojej mowie. Materia języka otworzyła przed Hellen nowy świat. Jak pisze Hans Georg Gadamer (1970): „Człowiek może myśleć i może mówić. Może mówić, to znaczy może mówiąc ujawnić coś, czego nie ma w obecnej chwili – tak że również ktoś inny ma to przed oczyma. Wszystkie swoje myśli człowiek może w ten sposób przekazać innym […] tylko dzięki tej możliwości przekazu istnieje w ogóle między ludźmi wspólnota myśli, pewne wspólne pojęcia. 

Psychologia poznawcza głosi, że jednym z głównych motywów zachowania człowieka jest potrzeba tworzenia adekwatnego obrazu świata. Każda żywa istota musi „odnaleźć” się w swoim środowisku i poznawać je, ponieważ poznanie jest częścią życia (Bateson). U ludzi bardzo ważną rolę w tym procesie odgrywa język.

Język nie jest jednym ze środków, za pomocą których świadomość komunikuje się ze światem. Nie jest trzecim (obok znaku i narzędzia, które z pewnością także określają istotę człowieka) instrumentem służącym do tego. Język w ogóle nie jest instrumentem, nie jest narzędziem. Narzędzie jest bowiem – z istoty – czymś, czego użycie można opanować: narzędzie możemy wziąć do ręki i odłożyć, gdy już spełniło swoje zadanie. Wydawałoby się, że podobnie jest z językiem: bierzemy w usta leżące w pogotowiu słowa jakiegoś języka i pozwalamy, by po użyciu zniknęły z powrotem w ogólnym zapasie słów, którym rozporządzamy. Ale to nie to samo. Analogia ta jest fałszywa, ponieważ świadomość nigdy nie stoi naprzeciw świata, sięgając – w stanie jakby bezjęzykowym – po narzędzie porozumienia. We wszelkiej naszej wiedzy o nas samych i o świecie jesteśmy już raczej ogarnięci przez język, przez nasz własny język. Wychowujemy się, poznajemy świat, poznajemy ludzi i w końcu poznajemy nas samych ucząc się mówić. Nauka mówienia to oswajanie i poznawanie świata samego i świata takiego, jakim go napotykamy. [...] Mówienie należy więc nie do sfery jednostki, lecz do sfery wspólnoty. […] Język jest rzeczywisty w rozmowie […] Język jest więc prawdziwym centrum ludzkiego bytowania” (Gadamer 1970).

Według Gadamera, język to nie jest jedynie narzędzie komunikacji, ale centrum ludzkiego bytowania, prawdziwa wspólnota, w której żyjemy. My dosłownie zamieszkujemy w języku. Bycie wśród ludzi oznacza dzielenie z nimi tego samego języka wraz ze strukturami wiedzy, jakie on przenosi. Język jest też superstrukturą pozwalającą jednostkom wznieść, podtrzymywać i rozwijać swoje sieci poznawcze.

Historia Helen Keller jest tak inspirująca, ponieważ pokazuje jak funkcjonuje dziecko pozbawione możliwości osadzenia swoich procesów poznawczych w języku oraz jakie konsekwencje behawioralne i emocjonalne może mieć dla osoby tego rodzaju poznawcza izolacja. Helen sama tworzyła dla siebie obraz świata na podstawie zmysłów smaku, dotyku, węchu, odczuwania temperatury a także wyczuwając ruch powietrza czy drżenia przedmiotów i całkiem sprawnie się w nim poruszała. Na swój własny użytek budowała czytelne dla innych komunikaty migowe i pantomimiczne, co przez jakiś czas wystarczało. Lecz w miarę jak się rozwijała jej potrzeby poznawcze nie mogły zostać zaspokojone przez tak okrojone narzędzie komunikacji. Wtedy - na szczęście dla niej - pojawiła się Anne Sullivan. 
Z jej pomocą Helen Keller udało się przekroczyć barierę kulturowej izolacji. 

Nie można socjalizować się do ludzkiego świata nie mając kontaktu z innymi ludźmi. Ale i tutaj sam fizyczny kontakt nie wystarcza, trzeba być uczestnikiem  żywej komunikacji, a więc móc odbierać komunikaty od innych i móc przekazywać swoje, czyli uczestniczyć w żywym języku. Świadczą o tym również omawiane często w literaturze socjologicznej przypadki dzikich dzieci, które przeszły fazę swojej pierwotnej socjalizacji poza ludzkim społeczeństwem.

Helen Keller „słucha” przemówienia Henry'ego Forda 
podczas wizyty w Detroit w 1916 r.

Historia Hellen Keller ma dobre zakończenie - nie tylko dla samej bohaterki ale także dla wielu dzieci głuchych i niewidomych, które w późniejszych latach mogły czerpać z dorobku, jaki stworzyła. Opublikowała 12 książek. Była pierwszym głucho-niemym człowiekiem, któremu udało się zdobyć wyższe wykształcenie. Stworzyła szkołę dla dzieci niewidomych i głuchych. Podróżowała po całym świecie jako socjalistka, pacyfistka i orędowniczka osób niepełnosprawnych.

Źródła:

Tłumaczenie wypowiedzi autobiograficznych Hellen Keller na podstawie: The Story of My Life, © 2003 American Foundation for the Blind. All rights reserved. http://www.afb.org/mylife/book.asp?ch=HK-toc

How Helen Keller Learned to Talk.

Helen Keller speaks out

Hans Georg Gadamer (1970) Człowiek i język, Tłum. K. Micjalski, [w:] H.-G. Gadamer, Rozum, slowo, dzieje, Warszawa.


Popular Posts